wtorek, 20 marca 2012

Słów nieco o teleturniejach


Oglądam mało telewizji, bo właściwie to i nie bardzo mam co oglądać. Wiadomości czytam w Internecie, sport zobaczę tylko od święta, filmy i seriale mam z innych źródeł, muzykę gromadzę na laptopie, i tak dalej. Tak się więc składa, że jeśli już oglądam TV, to często zatrzymuję się na różnorakich teleturniejach, z których pięć chcę przedstawić moim dotkniętym wadą wzroku okiem (tych emitowanych aktualnie).



1)     Teleturniej, który pamiętam jeszcze z wczesnej młodości, a który jest bodaj moim ulubionym. Jeden z Dziesięciu, bo o nim mowa, jest w jakiś sposób wyjątkowy i inne niż wszystkie pozostałe telegry. Nie uświadczymy tu miliarda reflektorów, skaczących prowadzących, głośnej muzyki. Proste studio ze stonowanym oświetleniem, bez zbędnych dekoracji, ot, 10 stanowisk ustawionych w podkowę, a na środku Tadeusz Sznuk, czyli chyba najbardziej profesjonalny i sympatyczny prowadzący, z jakim miałem do czynienia. Jest to też teleturniej, w którym uczestnicy muszą wykazać się naprawdę szeroką i pokaźnych rozmiarów wiedzą żeby wygrać, a paradoksalnie sama nagroda jest chyba najmniejsza, jeśli chodzi o tego typu programy. Do tego, oglądając Jeden z Dziesięciu regularnie, można wyłapać dużo ciekawych faktów i jeszcze umocnić wiedzę własną, śledzenie tego programu jest więc nie tylko fajną rozrywką, ale i przydatną (a jaka satysfakcja, jak się od razu zna odpowiedź : ). Oczywiście teleturniej ten doczekał się kilku parodii (to już chyba norma w dzisiejszych czasach, ach, ci internauci), z czego najsłynniejsza jest, zdaje się, dość stara przeróbka z trójką sławnych już zawodników, nazwanych szumnie Rysiu, Łysy i Yeti. Jak większość parodii z tamtego czasu powstała z wykorzystaniem syntezatora mowy Ivona, i przyznać trzeba, że wypowiadane przez owy syntezator bzdurne teksty („To proste jak budowa czołgu T-55”,czy Ja Yeti. I chuj z tym”) w połączeniu z aparycją zawodników nabierają swojego uroku. Tak czy inaczej, polecam jednak oglądanie kolejnych odcinków programu, aniżeli parodii tegoż.

2)     Familiada. Rzecz emitowana już długo i wciąż całkiem popularna, chociaż może nie w taki sposób w jaki by chcieli producenci, bo głównie przez szeroko znaną w internetowym (i nie tylko) światku postać prowadzącego, czyli Karola Strasburgera (jest na tyle znany, że Word nie podkreślił mi jego nazwiska, hiehie). Pan Karol dał się poznać jako absolutny master suchych żartów, które opowiada na początku większości odcinków. Nie mam pojęcia, czy facet nie zdaje sobie sprawy, że przez te, ekhm, dowcipy nabija się z niego mnóstwo ludzi, czy może po prostu opowiada je już specjalnie (liczę, że tak jest) jako taki znak rozpoznawczy, w każdym razie każdy poważniejszy suchar to murowany hit jutjuba. Jeśli chodzi o sam program, to wydaje mi się że jego jedynym regularnym widzem jest mój wujek, a mi z jakiegoś powodu kojarzy się, pomijając suszę zaprowadzaną przez prowadzącego, z niedzielnymi obiadami. Powaga – myślę Familiada i widzę przed oczami ziemniaki, schabowego i ogórki kiszone. Dawno nie oglądałem żadnego odcinka, więc nie wiem, czy zmieniło się coś w formule (wątpię), niemniej do tej pory sprawiała ona właśnie, że był to taki dobry program do pooglądania sobie w tle i zgadywania niektórych odpowiedzi. Przy tym wszystkim kilka sytuacji z różnych odcinków to kolejne perełki Internetu, żeby wspomnieć chociażby cudną sytuację, gdy na pytanie o najmniej przydatny w życiu przedmiot szkolny, uczestnik po głębokim namyśle odpowiedział „kanapka”. Z Familiadą wiążą się też jedne z największych zagadek telewizji, z czego jedna została jakiś czas temu rozwiązana. Dzięki krążącemu po Internecie zdjęciu, wiemy już jak wygląda kącik muzyczny w którym zasiadają zawodnicy czekający na swoją kolej w finale. Kącik muzyczny to krzesło. Drugą zagadką pozostaje natomiast tożsamość najbardziej ukrytej grupy społecznej ever, czyli Ankietowanych. Nie ma co, już sama kwestia tego, czy oni w ogóle istnieją, jest kwestią sporną. Liczę, że kiedyś ujawni się ktoś z tej bandy i opowie, jak wygląda wypełnianie Ankiet. MISTYCYZM.





3)   Kolejny teleturniej, za którym to już wcale nie przepadam, a który mnie wręcz denerwuje. Jaka to Melodia?, mianowicie. Irytuje mnie w tym programie właściwie wszystko, począwszy od prowadzącego. Robert Janowski wciąż zachowuje się jakby miał najwyżej dwadzieścia lat, a wychodzi mu to dość żenująco (no, przynajmniej moim zdaniem), zawodników traktuje jak kolegów z podwórka bez względu na wiek; generalnie swoim zachowaniem jakby chciał krzyczeć „Patrzcie, jaki jestem fajny!”. Kolejna irytująca sprawa to wykonania piosenek. Jedno słowo: playback. To, jak perfidny playback stosuje się w JTM, przekracza pewnie granice wyobraźni wielu. Ja w ogóle nie popieram całej tej idei puszczania sobie wokalu z taśmy, bo tak to i ja mogę zostać wielką gwiazdą, ale na litość, jeśli już, to zachowujmy jakieś pozory. Ale nie, twórcy JTM pokazują nam jak Natasza Urbańska wykonuje niemalże cyrkowe ewolucje, natomiast jej głos JAKIMŚ CUDEM ani na chwilę nie zadrży. A gdzie tam, przecież Natasza ma pancerną krtań. Nie wspominając o tym, że zespół gra na instrumentach niepodłączonych do żadnego źródła zasilania, ba, nieposiadających kabla. Zabawne są też występy słynnych postaci polskiej (i nie tylko) sceny muzycznej, które, łaaaaaaał, przyjechały do programuuuu! Tak, przyjechały, ale raz, poruszały ustami do playbacku i dzięki. Od tamtej pory krótkie występy są puszczane od nowa średnio co dwa odcinki, co kolejną piosenkę zmienia się publika przy scenie, a biedni zawodnicy i publiczność dookoła nich muszą udawać, że właśnie oglądają występ na żywo, podczas gdy widzą prawdopodobnie jakiś telebim z nagranym performancem. Nie czuć też nastroju rywalizacji – zawodnicy odgadują piosenkę w niecałą sekundę, a to dlatego, że zapewne oglądają przed wystąpieniem programie jego wcześniejsze odcinki, bo repertuar nie zmienia się za bardzo. Co odcinek ci samy wykonawcy, te same utwory, idzie się wyuczyć, jestem pewny. Generalnie nuda. Jak dla mnie formuła tego sztucznego programu się już wyczerpała. Neeeext!

4)    Kolejne muzyczne show, Tak to leciało!, prowadzone przez Macieja Miecznikowskiego. Oglądając kiedyś ten program powiedziałem sobie, że prawie wszyscy robią w nim z siebie debila. Moje wrażenie wzięło się z tego, że większość uczestników jakby została uprzedzona przez reżysera że mają udawać że cierpią na ADHD. Piszczą, krzyczą, przeciągają sylaby, skaczą. No komplet. Wszyscy zawodnicy są też prawdopodobnie przekonani, że są najlepszymi talentami wokalnymi w Polsce, podczas gdy uszy widzów myślą co innego – takich naprawdę dobrze śpiewających widziałem tam tylko kilkoro (ale co ja się znam). Jeśli jednak przełknąć dziwacznych ludzi biorących udział w show, to reszta w sumie nawet ujdzie, głównie przez fakt że samemu można sprawdzić siebie i znajomość tekstów polskich piosenek. Miecznikowski jest sympatycznym prowadzącym, chociaż i jego niekiedy dopada to TakToLeciałoweADHD. Generalnie dużo w tym programie akcji typu „robimy coś dla uczestnika i wszyscy płaczą”, ale chyba taka specyfika. Niekiedy aż mnie kusi żeby pójść na przesłuchanie, powiedzieć że tak bardzo bardzo bardzo chciałbym pojechać do USA, a potem dostać bilet tamże za zaśpiewanie jednej czy dwóch piosenek. Także tego. Teraz chyba jest przerwa w emisji, bo coś nie widzę tego programu, ale Wikipedia nie podaje, żeby jego emisja dobiegła końca, a skoro tak podaje Wikipedia, tak musi być (powtarzam sobie to często odrabiając prace domowe).

5)   Postaw na milion. Widziałem dosłownie jeden odcinek tego programu i w sumie nawet przyjemny zabijacz czasu, prowadzący Łukasz Nowicki jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu (chociaż ciągle wyobrażam go sobie jako Buzza Astrala, te dubbingi), zasady nie są skomplikowane, no i co ważne, sama rozgrywka wzbudza jakieś, niewielkie bo niewielkie, emocje. Heh, właśnie jednym zdaniem podsumowałem cały teleturniej.

Oczywiście mógłbym pisać jeszcze o programach już nieemitowanych, takich jak Milionerzy, Życiowa szansa, czy Awantura o kasę (dwa ostatnie prowadzone oczywiście przez naszego rodzimego Benjamina Buttona, Krzysztofa I.), ale to chyba temat na osobny wpis, póki co wystarczy, że i tym nieco odszedłem od tematyki bloga. Ciekawe, że z tych pięciu emitowanych w Telewizji Polskiej teleturniejów – bo chyba nie pomijam żadnego, jako że programy takie jak Szansa na sukces czy Bitwa na głosy traktuję jako nieco inną kategorię - trzy z nich to utrzymujące się na antenie już paręnaście lat wyjadacze. Kto wie, czy stoi za tym sentyment widzów, sympatia, czy jaki jeszcze inny czynnik – w każdym razie dziwnie byłoby teraz bez, na przykład, Jeden z dziesięciu w ramówce. No i nie byłoby czego oglądać z nudów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz