czwartek, 29 grudnia 2011

Garden State (2004)



Samolot, w którym znajduje się główny bohater, niechybnie zmierza ku katastrofie. Obok niego przerażeni ludzie, w tym starsza pani i matka z niemowlakiem. Wstrząsy, światła – dramat. Jedynie główny bohater siedzi zupełnie zobojętniały na to, że za chwilę zginie. Dzwoni telefon. Bohater budzi się z tego apokaliptycznego snu.  Leży na materacu, który, poza telefonem, jest jedynym przedmiotem w dużym, jasnym pokoju, przypominającym pokój szpitalny. Na sekretarkę nagrywa się jego ojciec. Przekazuje wiadomość, która zmusi bohatera do powrotu do miejsca, w którym są jego korzenie. Do Garden State. Tak właśnie rozpoczyna się debiut reżyserski Zacha Braffa.

niedziela, 18 grudnia 2011

Love Actually (2003)




Nie jestem entuzjastą świąt Bożego Narodzenia. Nie czuję tego klimatu i nie chodzi tu nawet o fakt, że za oknem deszcz i kilka stopni na plusie. Po prostu, taki Grinch ze mnie; denerwują mnie świąteczne reklamy, świąteczne piosenki w radio i w hipermarketach, cała ta pogoń za prezentami i jedzeniem, które trzeba postawić na stół. I inne takie. Naturalnie, niektóre rzeczy potrafię docenić – lubię strojenie choinki, lubię dawać prezenty (bardziej niż dostawać, serio!), wreszcie lubię nieliczne wytwory kultury masowej związane z tym, jak to mówią, magicznym czasem. No bo w sumie to  niektóre piosenki świąteczne są jeszcze słuchalne (nie, Last Christmas nie jest), a i dobrze czasem obejrzeć sobie świetny film ze świętami w tle. I nie mam tu na myśli Kevina lecz produkcję, do której wracam przynajmniej raz w roku, i to nawet nie w okresie przedświątecznym. Love Actually.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

(500) Days Of Summer (2009)

UWAGA- TEKST ZAWIERA SPOILERY




Gdybym miał kiedyś zostać reżyserem to chciałbym swoim debiutem postawić poprzeczkę naprawdę wysoko.  Nie tylko sobie, ale też jeśli chodzi o gatunek, formę… No, w każdym razie nakręcić film, o którym w niektórych kręgach byłoby naprawdę głośno, który zyskałby aklamację publiczności i krytyków. Sztuka taka udała się choćby Romanowi Polańskiemu, którego Nóż w wodzie to już klasyk polskiej kinematografii, udała się też Davidowi Fincherowi odpowiedzialnemu za Obcego 3, przez wielu uważanego za najlepszą część serii. Dwa lata temu czynu tego dokonał też Marc Webb, tworząc (500) Days Of Summer.

sobota, 10 grudnia 2011

Sherlock Holmes (2009)



Zawsze lubiłem postać i przygody Sherlocka Holmesa i chętnie zasiadam do książek traktujących o tej postaci.  Podziwiam Arthura Conana Doyle’a za kunszt z jakim tworzył wymyślając kolejne zagadki rozwiązywane przez genialnego detektywa, gdyż na pewno wymagało to ze strony pisarza nie lada  zaangażowania i ogromnej wyobraźni.  Sam Holmes stał się za to ikoną (to chyba nie za dużej słowo) i jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci literackich w historii.  Postać genialnego detektywa wiele razy występowała w kulturze masowej – w grach komputerowych, komiksach, czy wreszcie w filmach. Tych ostatnich pojawiło się szczególnie dużo, poczynając już od 1900 roku. W latach 40. Holmesa portretował Basil Rathbone, którego Sherlock jest chyba tym najbardziej klasycznym, jeśli chodzi o sam wygląd – szczupła postura, płaszczyk w kratkę, czapeczka, fajeczka. Sherlock jakiego znamy z ilustracji do powieści i opowiadań Doyle’a. Jeszcze w latach 80 pojawiały się jakieś wariacje na temat postaci detektywa, nawet w formie komediowej. Potem były filmy i seriale telewizyjne… No, generalnie, Holmes przewijał się na ekranie nieprzerwanie. I tu dochodzimy do adaptacji, która interesuje nas teraz najbardziej, czyli do filmu Guy’a Ritchiego z 2009 roku, zatytułowanego po prostu Sherlock Holmes.

piątek, 9 grudnia 2011

Skins



Siedziałem sobie kiedyś w domu i szukałem serialu, który mógłbym obejrzeć. Naczytałem się wcześniej o jednym, popularnym wśród nastolatków, choć nie tylko. Uznałem więc, że można dać mu szansę. Tak zaczęła się moja przygoda z serialem Skins. Niżej o wrażeniach co nieco.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Pulp Fiction (1994)






Raz na jakiś czas trafia się film wyjątkowy. Aspekty tej wyjątkowości są różne; film może być wyjątkowo, powiedzmy, zły, wyjątkowo źle zagrany, wyjątkowo bezpłciowy, wyjątkowo efekciarski, wyjątkowo... Długo by wymieniać, cóż.

Tyle dobrego, że wyjątkowość niektórych filmów objawia się nie stricte w ich pojedynczych, definiujących cechach, lecz w tym, że są one na tyle wyjątkowe, że aż niepowtarzalne. Bo tych cech zbiera się więcej niż jedna definiująca. Zaburzona chronologia? Fucki padające niczym seria z karabinu maszynowego? Plejada gwiazd kina? Zakręcony scenariusz wypełniony po brzegi dynamicznymi, choć często błahymi dialogami? Kilka odrębnych z pozoru wątków? Tak jest, to składowe filmu, który znają chyba wszyscy - Pulp Fiction.

niedziela, 4 grudnia 2011

Oczekiwane w 2012 r.

Rok 2012 zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim mnóstwo nowości kinowych, z czego niektóre zapowiadają się niezwykle zachęcająco. Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie kiedy ostatnio oczekiwałem tylu filmów w jednym roku. Oto krótka lista tych najbardziej wytęsknionych, w kolejności zupełnie przypadkowej. 


sobota, 3 grudnia 2011

Crazy, Stupid, Love (2011.)




Nie przepadam za komediami romantycznymi. Oglądanie po raz kolejny przesłodzonej historii o spotkaniu dwojga (z pozoru różnych) ludzi, którzy się w sobie zakochują, lecz potem zrywają kontakt gdy ona dowiaduje się o jego przeszłości, a on goni ją potem na lotnisko - męcząca sprawa. Oczywiście, czasami tło do historii jest inne i nie wszystko wygląda dokładnie tak, jak wypisałem wyżej, ale podobieństwa są spore i generalnie ma się wrażenie że obejrzało się ten sam film, tylko z innymi aktorami (koniecznie popularnymi i na topie, bo wtedy się najlepiej taki produkt sprzeda). Na szczęście raz na jakiś czas zdarzają się wyjątki od tej reguły, czyli komedie romantyczne inteligentne, świetnie napisane, równie dobrze zagrane, naprawdę ciepłe, romantyczne i zabawne. W 2003 roku takiego kom-roma totalnego stworzył Richard Curtis, wypuszczając na światło dzienne Love Actually - fantastyczny kawał kina do którego jestem w stanie wracać wielokrotnie bez znużenia, doskonale obsadzony i rozpisany, chociaż traktujący o kilku osobnych wątkach. Potem były jeszcze sympatyczne Holiday (2006) i Knocked Up (2007), na przykład, ale przeplatały się z wypuszczanymi seryjnie miałkimi filmikami o miłości. I tak to trwa do tej pory. I wciąż pojawiają się wyjątki.

niedziela, 20 listopada 2011

Toy Story 3 (2010)

No to zaczynamy.




Wczoraj miałem ponownie okazję obejrzeć animację Pixara z 2010 roku, po raz pierwszy od czasu wizyty w kinie w czerwcu rok temu. Ponownie byłem zachwycony. Co prawda wszystkie odczucia i emocje nie były już tak silne jak w kinowym fotelu, ale i tak... Magia, no.

Dlaczego magia? Bo pierwsze Toy Story (1995) to bez wątpienia jeden z filmów mojego dzieciństwa, który widziałem pierwszy raz mając cztery lata. Bo również drugie Toy Story (1999) to film, który wspominam z ogromnym rozrzewnieniem. A obiektywnie mówiąc - dwie kapitalne animacje o tak samo wysokim poziomie. Decyzja o stworzeniu części trzeciej i ostatniej, piętnaście lat po premierze Jedynki, była ze strony producentów jednocześnie ryzykowna (a co, jeśli nie wyjdzie?), a z drugiej miała ogromny potencjał. I Pixar ten potencjał wykorzystał, bo wyszło. Wyszło doskonale.