piątek, 17 lutego 2012

Filmy o Batmanie - część 3


Porażka artystyczna i finansowa, jaką był Batman i Robin sprawiła, że porzucono wszelkie projekty na piątą część filmu, i słuch o Batmanie w kinach zaginął. Ostatecznie zamiast kręcić kontynuację poprzednich filmów, postanowiono zrobić reboot całej serii. Na początku 2003 roku panowie Christopher Nolan i David S. Goyer rozpoczęli pracę nad filmem mającym opowiadać o początkach Batmana, zatytułowanego po prostu Batman Begins.


 BATMAN BEGINS (2005)



Tym razem fakt, że stylistyka zmieniła się całkowicie, jest jak najbardziej wytłumaczalny. Pierwszy film z nowej serii powstał w kompletnym oderwaniu od poprzednich. Nolan skompletował do swojego filmu bardzo dobrą obsadę: nowym Batmanem został Christian Bale, który musiał w ekspresowym tempie zwiększyć swoją masę i mięśnie po tym, jak drastycznie odchudził się do roli w Mechaniku. Bale to dobry Batman. Wayne w jego wykonaniu jest charyzmatyczny, a jednocześnie nietrudno zauważyć rozterki nim targające. Jedyne, co mnie razi, to głos, w jakim Bale przemawia ukryty pod maską – celowo zachrypnięty, żeby nikt go nie rozpoznał. Z tym że o ile w Begins można jeszcze na to przymknąć oko, tak w sequelu Batman brzmi już zupełnie jakby miał raka krtani i prawie nie idzie go zrozumieć. Keaton nie musiał tak drastycznie zmieniać głosu, a i tak brzmiał inaczej pod obiema postaciami.

To w sumie pierwszy film w którym pochodzenie Batmana jest tak klarownie i jasno przedstawione. Jesteśmy świadkami całej drogi, którą osierocony Bruce musiał przejść, aby wreszcie przywdziać kostium (w końcu tytuł filmu zobowiązuje). Jeśli ktoś jest nastawiony na oglądanie działań Wayne’a w kostiumie od samego początku filmu, tak jak we wszystkich poprzednich ekranizacjach, może się trochę rozczarować, bo te oglądamy praktycznie od połowy filmu, mniej więcej. Sam kostium ma dobry design (sutków nie odnotowano), a wszelkie nieco futurystyczne gadżety swoje wytłumaczenie w scenariuszu. No właśnie, Nolan założył, że jego Batmany mają być w realistycznej konwencji, ale umówmy się – nie można zrobić filmu komiksowego na full realistycznego, więc cały ten realizm jest tu dość umowny – ok., Gotham nie jest już stylizowane na gotyk (wygląda wręcz zwyczajnie, jako że „grało” je Chicago), postaci nie wyglądają groteskowo i przesadzenie, więc w tej kwestii realizm został zachowany. Z drugiej strony jednak mamy takie motywy jak maszyna odparowująca wodę z części miasta, co już się trochę kłóci z tym z góry przyjętym realizmem. No ale, albo robimy film na podstawie komiksu, albo nie, trzeba pójść na jakieś kompromisy, nie żeby to była jakaś szczególna wada.


Reszta obsady jest imponująca. Mamy tu takie osobistości jak sir Michael Caine w roli Alfreda (sposób, w jaki wypowiada słowo „never” jest bezcenny, sam Alfred też jest taki, jak byś powinien – opiekuńczy i moralizatorski), Morgan Freeman w roli Luciusa Foxa, dostawcy wszelkich gadżetów Gacka (taki Alfred 2), Gary Oldman jako Gordon, do tego Cillian Murphy jako Scarecrow, czyli przeciwnik Nietoperza w tej części, i Katie Holmes  w roli Rachel, przyjaciółki Bruce’a z dzieciństwa i obiektu jego zainteresowań. Jest ona najsłabszym ogniwem w obsadzie, choć nie znaczy to, że wypadła szczególnie źle – ot, po prostu koledzy z planu byli od niej lepsi. Pominąłem celowo Liama Neesona, którego postać jest oczywiście bardzo ważna zarówno w filmie, jak i historii Bruce’a, ale obawiam się nieco, że mógłbym za dużo spoilerować, więc dla dobra tych, którzy Begins być może jeszcze nie widzieli, ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że Neeson świetnie pasuje do swojej roli, co umacnia jeszcze jego bardzo dobry głos (wow, to było długie zdanie.)


Film jako całość to po prostu sprawnie napisany akcyjniak z elementami przygodówki, w którym właściwie wszystko gra i buczy od początku do końca, całość się nie rozłazi i ogląda się wszystko bardzo, bardzo szybko, a z seansu czerpiemy dużą przyjemność. Nie ma tu może wizjonerstwa Burtona, ale to i tak chyba najlepsza rehabilitacja postaci, o jakiej można było w tamtym momencie pomyśleć. Do tego mamy całkiem sporo scen-perełek takich jak trening Bruce’a, sekwencja na wyspie Arkham czy też momenty, w których widzimy nowy pojazd Batmana – Tumblera, bardziej przypominającego czołg, niż smukłe auto znane z poprzednich części – w akcji. Wszystko to okraszone muzyką dwóch z czołowych kompozytorów muzyki filmowej – Hansa Zimmera i Jamesa Newtona Howarda, którzy w duecie stworzyli soundtrack zupełnie odmienny stylistycznie od poprzednich batmanowych ilustracji, ale całkiem przyjemny i z bardzo dobrym tematem, który najlepiej wyeksponowany jest w utworze Molossus (zresztą wszystkie tytuły utworów to jednocześnie nazwy gatunków nietoperzy). Wielce udany powrót i restart serii zarazem.


THE DARK KNIGHT (2008)


Zakończenie Batman Begins jasno wskazywało, że przeciwnikiem Batmana w kolejnej części będzie Joker. Pamiętam, że wywołało to niemałe poruszenie, bo wszyscy się zastanawiali, czy ktokolwiek zdoła przebić kreację Nicholsona. A wybór Heatha Ledgera już w ogóle wydał się dość kontrowersyjny. Z czasem jednak zaczęły wypływać fotki promocyjne, a potem pojawił się pierwszy trailer, i już można było snuć wnioski, że Ledger stanął na wysokości zadania. I rzeczywiście, jego Joker to najjaśniejszy punkt całego filmu. Aktor wzniósł się na wyżyny swych umiejętności, całkowicie wtopił w postać i sprawił, że wszystkie sceny z Jokerem ogląda się z zapartym tchem. Głos, mimika, sposób intonacji – trudno poznać Ledgera pod makijażem, za co dostał zasłużonego Oscara, choć słyszałem i głosy, że to „zasługa” jego przedwczesnej śmierci (swoją drogą potworna szkoda, bo po Jokerze jego kariera na pewno ruszyłaby z wyjątkowym impetem). No i Joker ma absolutnie rewelacyjny muzyczny temat – niemal 10 minutowy utwór „Why So Serious”, który w niezwykle ciekawy sposób operuje różnymi dźwiękami i do samej postaci pasuje idealnie.


Sam film? O rany, ależ był na niego hype. Te wszystkie określenia typu ‘Ojciec Chrzestny’ filmów komiksowych, przez jakiś czas pierwsze miejsce na liście najlepszych filmów na portalu IMDb, recenzje pełne zachwytu. Ja sam byłem oczarowany po pierwszym seansie i dopiero kolejne pozwoliły mi zobaczyć wady tego filmu i uznać, że przekładam Batman Begins ponad niego. O ile ten pierwszy miał konkretną fabułę i nie rozdrabniał się na wiele wątków, tak w TDK mamy nagromadzenie różnych motywów, które pędzą po sobie i gnają do przodu, przez co można dostać zawrotu głowy. Mamy więc wątek mafijny, łączący się z nim wątek Jokera, wątek trapionego przez kolejne problemy Bruce’a, i wątek nowej postaci, Harvey Denta, czyli późniejszego Two-Face’a, granego tym razem przez Aarona Eckharta. Wydaje się, że wszystkiego można było wycisnąć więcej, niż wyciśnięto, a skoro ponad dwie godziny filmu nie wystarczyły, to albo trzeba by było go rozciągnąć, albo ograniczyć ilość wątków. Zwłaszcza, że ich rozwiązanie nie zawsze jest satysfakcjonujące.

Dent, na przykład, to ciekawie wykreowana zarówno scenariuszowo, jak i aktorsko postać. Szkoda, że potem staje się klasycznym i dość wyświechtanym przykładem osoby szukającej zemsty, przez co traci trochę na głębi i zachowuje się po prostu głupio. No i to kolejny przykład na to, że nie może być mowy o pełnym realizmie w filmie komiksowym, bo wygląd Denta po spaleniu się połowy jego twarzy i fakt, że facet potrafi normalnie funkcjonować i nawet wypić kielicha (chociaż ma na wierzchu wszystkie ścięgna i mięśnie) jest raczej niemożliwy. Wątek Jokera i jego działania bronią się przede wszystkim dzięki samej postaci i temu, jak genialnie została wykreowana, ale już niejako finał jego działań, czyli dość szeroko dyskutowana scena z barkami, jest dość.. dziwacznie zrobiona i trzeba mieć dużo dobrej woli, żeby łyknąć jej rozwiązanie. Jeśli chodzi o Bruce’a/Batmana, to potwierdza się, że Bale to odpowiedni facet na odpowiednim miejscu, gdyby tylko nie charczał pod maską... Alfred z kolei ewoluował na płaszczyźnie moralizatorskiej i teraz na każde pytanie ma przygotowaną kilkuminutową przemowę. Rachel gra inna aktorka – Maggie Gyllenhaal, siostra Jake’a, która talent ma od Holmes większy i czyni postać jakby bardziej sympatyczną.



Teraz to trochę wygląda, jakby jedynym plusem TDK był Joker, oczywiście nie jest to prawdą, bo film ponownie broni się świetną realizacją, aktorstwem, całą masą świetnych scen (przesłuchanie Jokera, łuhuuu) i generalnie fajnie się to ogląda, bo i fajny i emocjonujący to film akcji, ale, podkreślam – wolę historię i sposób jej prowadzenie taką, jak w Begins i mam nadzieję, że ostatnia część trylogii (już niedługo) wróci jednak do korzeni, a nie pójdzie w niepotrzebne zagmatwanie fabuły, z którego nic nie wynika. Dlatego właśnie na przekór większości pierwszy Bat Nolana > drugi Bat Nolana.

No i to tyle. Pozostaje czekać na konkluzję serii Nolana i liczyć, że pomimo tego że to już numer trzy, to utrzyma poziom i dostaniemy kawał porządnej rozrywki w gwiazdorskiej obsadzie. Trailer wygląda zachęcająco. Czekamy.


Zobacz także:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz