sobota, 14 stycznia 2012

The Lion King (1994)



Jest rok 1995. Mój tata przynosi do domu piracką kasetę VHS z nową bajką Disney’a. Zasiadam przed telewizorem i zaczynam oglądać. Jakość dźwięku i obrazu pozostawia wiele do życzenia, ale nic to – po pierwszym seansie miałem męczyć tę kasetę jeszcze wiele, wiele razy, nigdy nie nudząc się ani chwili. Tak właśnie w moim życiu pojawił się Król Lew.

Trudno napisać coś konstruktywnego o filmie, który widzieli chyba wszyscy i który wciąż jest na topie pomimo tych 18 lat na karku. Nie ma potrzeby streszczać fabuły, nie ma potrzeby przytaczać bohaterów, bo ich zna każdy. Nawet na, jakże popularnym teraz, Kwejku, średnio co kilka dni trafić można na jakiś obrazek związany z Królem Lwem właśnie. Swego rodzaju fenomen. Fenomen tworzony pewnie przez ludzi w wieku zbliżonym do mojego, ludzi, którzy także maltretowali, dziećmi będąc, kasety z ową animacją. Sentyment zawsze zostaje. Właściwie to trudno nawet powiedzieć jednoznacznie, co tak bardzo podoba mi się podoba w Królu, że uważam go za Dzieło przez duże D. Może po prostu fakt, że oglądałem ten film z taką częstotliwością (a i nadal oglądam w miarę regularnie) sprawił,  że Król urósł w moim mniemaniu do takiej rangi. Co nie znaczy oczywiście, że poza walorami sentymentalnymi animacja ta nie ma nic innego do zaoferowania, przez co może się tak podobać, bo oczywiście, że ma.



Technika wykonania stoi na najwyższym poziomie – animacja jest przepiękna, pełna kolorów, dynamiczna. Antropomorficzne zwierzęta narysowane są z gracją, i każde ma swój charakter, wyrażony nawet przez samą mimikę. Oczywiście perełką jeśli chodzi o zabiegi techniczne jest słynna, wybitna wręcz sekwencja ucieczki Simby przez pędzącymi antylopami, która jak się kończy, wszyscy wiedzą. Dynamizm tej sceny i EMOCJE, jakich dostarcza (za każdym seansem!) są nie do opisania. Natomiast „Tato, chodźmy” i „Ratunku, pomóżcie mi” to już prawdziwy wyciskacz łez jest (dobra, ja może miękki jestem, ale mnie to zawsze wzrusza jak cholera). Fakt, śmierć Mufasy to temat wałkowany w internecie prawie do znudzenia, ale na szczęście moment ten broni się sam i chyba nie sposób, żeby kiedyś nastąpiło coś takiego jak zmęczenie materiału i scena ta zawsze będzie kopać po emocjach. Generalnie więcej scen jest bardzo emocjonalnych – pamiętacie tę, w której Mufasa ukazuje się Simbie na niebie? Na pewno pamiętacie. Kolejny niezwykle poruszający moment.



Należy w tym momencie wspomnieć o wspaniałej muzyce Hansa Zimmera, który słusznie dostał za nią Oscara, a która nadaje ton wielu scenom i trudno w nich sobie wyobrazić inny podkład (przy tych wspomnianych wyżej też się to potwierdza). Pomimo tego że na oficjalnym wydaniu ścieżki dźwiękowej znajdują się tylko cztery typowo instrumentalne utwory kompozytora, to są one znakomitym podsumowaniem wszystkich tematów muzycznych przewijających się w trakcie filmu. A jeśli komuś zależy na odsłuchaniu bardziej szczegółowej ścieżki, polecam sięgnięcie po tak zwany Complete Score, na którym znajdziemy właściwie cały film, przekrojowo, w ilustracji muzycznej. Polecam to wydanie miłośnikom muzyki filmowej i nie tylko. Oczywiście poza muzyką ilustracyjną dane nam jest też usłyszeć też kilka piosenek, z których jedne są lepsze, a inne gorsze, niemniej wszystkie to niemalże hity. Moim faworytem jest Be Prepared w wykonaniu Skazy, głównie przez fakt, że samo przedstawienie tej piosenki to zwyczajnie świetna scena;  Skaza patrzący na maszerujące oddziały hien – miód! No i, oczywiście, słynne Can You Feel The Love Tonight – urocza piosenka, w której naprawdę czuć tę miłość (jakkolwiek banalnie to brzmi), nie tylko w połączeniu z obrazem. A wersja śpiewana przez Eltona Johna to kolejny zasłużony Oscar.



Pisałem wcześniej o postaciach, i ponownie pochwalę twórców za tak udane charaktery. Skaza jest rewelacyjnym antagonistą, bo z jednej strony powinniśmy go nienawidzić za jego czyny, a z drugiej nawet jakoś doceniamy sposób, w jaki snuje swoje niecne plany i z powodzeniem je realizuje. Przynajmniej ja tak mam, ale mnie w filmach generalnie zawsze ciekawią czarne charaktery, o ile są odpowiednio wykreowane. Słynny duet Timon i Pumba chyba nawet nie wymaga szerszego komentarza – o ich popularności niech świadczy fakt, że dostali swój własny serial, a trzecia część Króla Lwa to prequel traktujący typowo o ich przygodach.



Muszę napomknąć także o polskim dubbingu – co prawda nie widziałem nigdy Króla w oryginale, ale wersja polska jest rewelacyjna, głównie dzięki trójce aktorów dubbingujących postacie przytoczone w poprzednim akapicie. Marek Barbasiewicz, znany jako Marszałek z Miodowych Lat, jest niesamowity jako Skaza. Modulacja głosu, jego siła i to, z jaką lekkością się nim posługuje – godne podziwu. Natomiast Krzysztof Tyniec i Emilian Kamiński, czyli Timon i Pumba, są już dla mnie integralną częścią tych postaci. Zwłaszcza Tyniec, którego głos idealnie pasuje według mnie do Timona i jego natury. Co tu dużo pisać – kolejny niezwykle udany polski dubbing, doceniany zresztą nawet przez ludzi zza granicy, co widać, gdy czyta się komentarze pod fragmentami Króla Lwa na YouTubie. Miła sprawa.



Na zakończenie jeszcze dosłownie parę słów o kolejnych dwóch częściach. Żadna nie ma podbicia do jedynki, co prawda dwójka jest jeszcze całkiem dobra i ciekawie się rozwija, ma też odpowiednią dawkę emocji, ale trójka to już bardziej parodia niż kontynuacja. Niby można się było tego spodziewać, jako że skupia się na Timonie i Pumbie, ale moim zdaniem ten całkiem komediowy charakter filmu trochę nie współgra z częścią pierwszą i drugą. Można było sobie darować.



No i w sumie tyle. Tak jak wspomniałem na początku  – Król Lew to dla mnie film dzieciństwa, olbrzymi walor sentymentalny i po prostu musiałem tu o nim napisać. Może i niedużo, ale po co pisać więcej, skoro jaki ten film jest, każdy wie. Mój wpis to po prostu głos jeden z wielu. 


1 komentarz:

  1. Ha! A ja jestem na tyle "stary" że nawet w kinie na tym byłem, to dopiero było wrażenie! :)
    I wszyscy uważają, że jestem bez serca bo nie płakałem jak Mufasa umarł, choc faktycznie to jedna z najbardziej wzruszających scen w historii kina (jeśli nie ta jedyna). I do końca życia nie zapomnę (byłem z klasą) po lewej miałem szlochająca koleżankę a po prawej kolegę, który jeszcze wcześniej (jak Skaza mówi "Nawet nie pytaj - zabójcza") powiedział "teraz umrze".

    A co do dubbingu - obejrzyj z Jerremy'm Ironsem, Rowanem Atkinsonem i Whoopi Goldberg :)

    Swoja drogą, chyba jedyny film, który autentycznie znam na pamięc ;)

    OdpowiedzUsuń